W
poniedziałek była okropna pogoda. Cały ranek padało. Wiał wiatr i chcą czy nie
chcąc musiałam założyć do szkoły cieplejszą kurtkę i szalik. Nienawidzę
szalików. Po prostu nienawidzę. Zrobiłam sobie trzy kanapki, bo po pierwsze nie
jadłam śniadanie, a po drugie Cassie zapowiedziała, że ona chętnie by coś
zjadła w szkole.
Brandon wyszedł dwie godziny wcześniej
do szkoły, bo ze swoją drużyną siatkarzy miał mieć trening. Ominęło go
śniadanko.
Gdy doszliśmy do szkoły, w szatni
czekał na nas Brandon.
-Hej.
Po szkole mamy trening. –powiedział do nas.
-Co?
Jaki trening? –zadziwiła się Cassie.
-No…
naszych mocy. –powiedział takim tonem, jakby to było oczywiste.
-Naszych
mocy? My nie umiemy nad nimi kontrolować. –powiedziałam.
-Spróbuj
coś przywołać. –zwrócił się do Cassie. -No na przykład –rozejrzał się- tego
buta.
Wyciągnęła rękę i skupiła się mocno na
tym, aby tego buta przywołać. Nic się nie stało.
-No
i co? –zapytała.- Lily ma rację. Nie umiemy nad tym kontrolować.
-
To się nauczymy. Teraz spadam, mam jeszcze trening siatkarski.
Poszłyśmy na pierwszą w tym dniu
lekcję- fizyka. Starałam się nie jeść tych kanapek. Chciałam je zostawić na
trening. W szkolnym sklepiku kupiłam jabłko. Oczywiście podzieliłam się nim z
Cassie, bo patrzyła na mnie takim wzrokiem… Dzięki Bogu Brandona nie było, bo
cały dzień grał w siatkówkę (jutro miał zawody). Jeszcze musiałabym się z nim
dzielić jabłkiem i co by było? Nie miałabym co jeść.
Po matematyce weszłam z Cassie do
szatni. Brandon stał nad uchem i nas pospieszał.
-Dobra,
dobra nie drzyj się! Gdzie my w ogóle idziemy?
-Do…
-Hej
Brandon! –pojawiła się Lisa.
-Hej.
Idziemy do…
-Wybierzesz
się z nami do kina?- zapytała.
-Szlag!
–mruknął pod nosem.- Nie, mam inne zajęcia. Pójdziemy do…
-Szkoda.
Jakby co to dzwoń. –powiedziała i odeszła.
-CHOLERA
JASNA! PÓJDZIEMY DO STARYCH MAGAZYNÓW NA SKRAJU MIASTA!!! –krzyknął zdenerwowany.
-Ciszej!
–szepnęłam.
-Sorki,
zdenerwowałem się.
-Pójdziemy
do… pójdziemy do… pójdziemy do… -chichotała Cassie po drodze.
Do starych magazynów droga prowadziła
później przez pola.
-Ale
tu mokro. –jęczałam.
-Mokro,
mokro. –powiedział Brandon i otworzył drzwi. Były otwarte.
Było ciemno. Gdy Brandon zapalił
światło, trochę się rozjaśniło. Po prawej stronie stały 4 krzesła, a resztę
przestrzeni zajmowały puste beczki. Wyglądało trochę ponuro. Rozległ się huk.
To Cassie przewróciła jedną z beczek.
-Dobra.
Zaczynamy. –powiedział Brandon.- Cassie, jak zrobiłaś to z przywołaniem
ręcznika?
-No…
tak jakoś… nie wiem. Po prostu wyciągnęłam rękę. O tak. –wyciągnęła prawą rękę
zatrzymując ją tuż przed moim nosem.
-A
powiedziałaś coś wtedy może?
-Nie…
-To
jak to się mogło stać?
-Nie
wiem. Ja po prostu tego potrzebowałam. Pomyślałam, że chciałabym aby ten
ręcznik znalazł się w mojej dłoni i …
-To
jest to! –krzyknęłam. – Ona musi tego chcieć! Potrzebować!
-No
tak, Lily! Jesteś genialna! –powiedział i pocałował mnie w czoło.
Nie wyglądał tą sytuacją zmieszany.
Pobiegł po beczki. Ja natomiast spłonęłam rumieńcem i spojrzałam na Cassie.
Uśmiechała się z wyższością, a potem jej mina przybrała postać zwrotu „a nie
mówiłam?”. Posłałam jej zabójcze spojrzenie.
Po chwili pojawił się Brandon z jedną małą beczką.
-Posłuchaj
Cassie. Będziesz musiała przywołać myślami te beczkę. Po prostu zapragnij by
znalazła się w twojej dłoń. Chciej tego!
-Okey,
okey. Postaram się. –Cassie mocno zacisnęła oczy i wyciągnęła rękę. Brandon
przypatrywał się jej uważnie. Ja zerkałam raz na beczkę, a raz na moją
przyjaciółkę. Nic się nie działo. –Cholera. –mruknęła Cassie otwierając oczy.
-Spokojnie.
Jeszcze raz.
Cassie ponownie zamknęła oczy. Tym
razem pomyślała na głos:
-Chcę,
by ta beczka znalazła się w moich dłoniach! –zdając sobie sprawę z tego, że nic
się nie dzieje, spróbowała jeszcze raz- Chcę, by ta beczka znalazła się w moich
dłoniach! Chcę, by ta beczka znalazła się w moich dłoniach! Chcę, by ta beczka
znalazła się w moich dłoniach! Chcę…chcę… chcę…
-Stop.
-Wiem,
jestem beznadziejna. –oświadczyła.
-Nie,
nie jesteś. Musisz tylko ćwiczyć. –Brandon miał anielską cierpliwość.- To ty
może odpocznij, a ja zajmę się Lily. Lily, pozwól.
Podeszłam niepewnie.
-Ja
spróbuję cię zaatakować, a ty mnie odepchnij. Tylko nie używaj rąk!
-Dobra.
Moje próby były tak samo bezowocne jak
Cassie. Nie mam zielonego pojęcia jak mi się to wcześniej udało. Nie wiem.
Kiedy atakował mnie Brandon, wiedziałam,
że nic mi nie zrobi, a przy braciach Carrow czułam, że znalazłam się w
prawdziwym niebezpieczeństwie. Tak! To jest to! Muszę wiedzieć, że coś mi
grozi! Ale jak mam to poczuć przy Brandonie? To jest niemożliwe.
-Taaak!
Udało się! Lily! Brandon! Udało mi się!!! –dobiegł nas krzyk Cassie.
Oboje do niej podeszliśmy. Trzymała w
ręku beczkę. Najprawdopodobniej użyła mocy. Brandon popatrzył najpierw na
beczkę, potem w miejsce gdzie ona stała, a później na Cassie.
-Udało
ci się?
-Tak!
–powiedziała rozpromieniona.
-Jesteś
świetna! Jak to zrobiłaś? –zapytałam.
-No…
pomyślałam, że jeśli to nie znajdzie się w moim ręku to moje życie może być
narażone na niebezpieczeństwo. Może mi się coś stać, lub wam. I wtedy poczułam,
że beczka ląduje w mojej ręce!
-Gratuluję!
–uścisnęłam Cassie, ale Brandon tylko patrzył się osłupiały.- A tobie co się
stało?
-Ja…
cieszę się. –naglę promiennie się uśmiechnął. Podbiegł do nas i obie nas
uścisnął jednocześnie. –Cassie zrób to dla mnie i spróbuj jeszcze raz, ale na
większej beczce.
Cassie rozejrzała się i zacisnęła
powieki. Z wysiłku zrobiła się czerwona na twarzy. Już myślałam, że jej się nie
uda, gdy już ku nam szybowała ogromna beczka.
-Uuu…
chyba im większy przedmiot, tym jest mi ciężej. –oznajmiła.
-Świetnie
się spisałaś! Genialnie! –powiedział i poklepał ją po plecach.
-A
tobie jak idzie Lily? –zapytała mnie.
-Marnie.
Zdałam sobie sprawę, że wcale się nie boję, bo wiem, że Brandon mi nic nie
zrobi. Dlatego właśnie mi się nie udaje.
Nagle ktoś złapał mnie od tyłu. Z
początku sparaliżowało mnie ze strachu, ale potem poczułam wewnętrzną siłę i
mojego oprawcę odrzuciło do tyłu.
-Auu!
-Lily!
–wrzasnęła Cassie. –Gdzie Brandon???
-Tu
jestem…-doszedł nas jego głos. Leżał tam, gdzie przed chwilą leżał mój oprawca.
-Co
ci…
-To
twoja sprawka. –zaśmiał się i już był obok nas. –Użyłaś mocy.
-Ale
nie wobec ciebie…
-Właśnie,
że wobec mnie. Nie zauważyłaś jak zniknąłem? Podszedłem od tyłu i objąłem cię.
Ty się wystraszyłaś i łup! Już mnie nie ma! –zaśmiał się. –Dalej się mnie nie
boisz?
-Ani
trochę. –powiedziałam. Nagle poczuła w sobie jakąś pewność siebie, szczęście,
że udało mi się!
______________________________________________________________________________________________________________________
Wiecie, to zbytnio też nie ma sensu, bo 1 osoba to tylko komentuje. Chyba przestanę pisać ;c