Nie
mogłam wstać. Najchętniej leżałabym tak cały dzień, ale szkoła sama do mnie nie
przyjdzie. Tata powiedział, żebym zjadła śniadanie, a o mnie po szkole
odbierze. Zsunęłam się z łóżka i powlokłam się pod prysznic. Trochę
oprzytomniałam. Ubrałam się i zjadłam śniadanie (płatki na mleku, bo nic
lepszego nie miałam ochoty zrobić). Już szukałam kluczy, gdy ktoś zza okna krzyknął
moje imię. Zabrałam torbę i klucze i wyszłam. Przed furtką stał Brandon. Boże,
co za głupek. Po co on tu przychodzi? Ja go prawie nie znam, no ale…
-Hej! Przyszedłem po ciebie.
-Widzę. –wymamrotałam. Szybko
poprawiłam sobie włosy, bo przypomniałam sobie co wczoraj mówiła Cassie.
-Ładny dom.
-Dziękuję.
-Idziemy?
-Pewnie. – Szliśmy w milczeniu, ja
bałam się cokolwiek powiedzieć.
-Nie napisałaś wczoraj. Smsa.
–przerwał milczenie Brandon.
-Tak, wiem.
-W takim razie nie mam twojego
numeru. To niesprawiedliwe. Puść sygnał.
Wyjęłam swój telefon (który jak na złość wcisnął się
na dno torby) i znalazłam numer chłopaka. Nacisnęłam słuchawkę.
-Dobra, mam. Dziękuję.
Na
skrzyżowaniu ulic Magnolie Street i Castle Road stała Cassie. Najwyraźniej na
mnie czekała.
-Hej. –wymamrotała i wlepiła oczy w
Brandona. Jedyna rzecz, która mogła się teraz wydarzyć i która by mnie
ucieszyła, to to, żeby Cassie odwróciła
wzrok.
-Hej. Dołączysz do nas? –zapytałam.
-Okey.
No
i szliśmy tak do szkoły, Brandon, Cassie i ja. Uczniowie idący ulicą dziwnie
się na nas gapili. Cassie najwyraźniej zadowolona, że idzie z
najpopularniejszym chłopakiem w szkole, uśmiechała się do ucha do ucha. Do
szkoły weszliśmy o godzinie 745. Weszłam do szatni i szybko się
przebrałam.
-Gdzie mamy geografię? –zapytałam
nie mając zielonego pojęcia , w której klasie odbywają się zajęcia.
-Na drugim piętrze, klasa numer 32.
–powiedział Brandon.- Chodźmy.
Poszliśmy
na drugie piętro. Pod klasą numer 32 stała już gromadka dzieciaków. Zadzwonił
dzwonek i usiadłam w ławce obok Brandona. Pani Norwess (uczyła nas historii i
geografii) rozpoczęła lekcję. Po dziesięciu minutach lekcji, ktoś dźgnął mnie
ołówkiem w plecy.
-Auu! Co? –zapytałam, odwracając
się do Cassie.
Wcisnęła
mi tylko karteczkę w dłoń i szepnęła coś swojej koleżance z ławki. Napisała:
KOŃCZYMY LEKCJE O 1400. IDZIEMY OD RAZU DO KAWIARNI NA JAKIEŚ
CIACHO? JA STAWIAM. CO TY NA TO?
-Ja chciałem cię dziś zaprosić na
kręgle…-zaczął Brandon.- No, ale nie obrażę się jeśli pójdziesz z Cassie…
-Sorki…Ona była pierwsza…
-wyjąkałam. Miałam całkowity mętlik w głowie. Od wczoraj go znam, a on już mnie
zaprasza na randki? I to jeszcze najpopularniejszy chłopak w szkole.
-Okey. Ale ja jutro zaklepuję
popołudnie z tobą, dobra?
-Yyy…pewnie. –otrząsnęłam się z
szoku, wzięłam ołówek do ręki i na odwrocie kartki napisałam: JASNE.
Po
geografii czekał mnie angielski. Siedziałam sama, bo Brandon na angielski
chodzi z grupą podstawową. Lekcja była nudna, bo tylko powtarzaliśmy wiadomości
z poprzedniego roku. Wykazałam się, oczywiście.
Minęła
ostatnia lekcja. Cassie i ja wychodziliśmy już ze szkoły, gdy nagle usłyszałam
czyjś krzyk. Za szkołą stało kilkudziesięciu uczniów. Pomiędzy nimi działa się jakaś akcja.
Podeszłam bliżej. Stała tam jakaś czarnowłosa, niska dziewczynka o bladej
twarzy i dwóch tęgich chłopaków. Jeden ją popychał, a drugi publicznie ją
wyśmiewał.
-Co to za dziewczyna? –zapytałam
Cassie.
-Lea Middleton. Chodzi z nami do
klasy. Siedzi naprzeciwko mnie. –powiedziała.
-Dlaczego oni jej nie pomogą?!
–zapytałam oburzona, bo jeden z chłopców kopnął ją z brzuch.
-Lily, wszyscy w szkole się ich
boją. To są bracia Carrowowie. Ich ojciec jest dyrektorem tej szkoły. Ma
wszystkich nauczycieli w kieszeni.
-Trzeba coś w tym zrobić!
–powiedziałam i ruszyłam raźnym krokiem ku braciom Carrow.
-Nie, Lily! Pożałujesz tego!
–krzyknęła za mną Cassie.
-Trudno. –przepchnęłam się pomiędzy
tłumem. –Ej! Wy! Zostawcie ją!
Carrowowie
rozejrzeli się po tłumie, a później jeden z nich powiedział:
-Ooo…ktoś się nam sprzeciwia.
Trzeba cię nauczyć kto rządzi w tej szkole.
-No więc…my! –powiedział drugi.
–Wpoimy ci to do twojej rudej mózgownicy.
Lea
zerwała się z miejsca i uciekła. Pode mną kolana się ugięły, bo chłopaki
ruszyli w moją stronę.
-Teraz rozkwasimy ci tą twoją
uroczą buźkę.
Byli
już o stopę ode mnie. Jeden podniósł już rękę. Pięść była kilka centymetrów
przed mym nosem. Świetnie, jeden dzień w szkole i już nie żyję. Nagle poczułam
jakby mi ktoś wpuścił helu do płuc. Błysnęło.
***
Otworzyłam oczy. Nade mną klęczeli
Brandon i Cassie.
-No dziewczyno, co to było?
–zapytał chłopak.
-Co ja…takiego zrobiłam?
–wymruczałam. Strasznie bolała mnie głowa.
-Lily? Ty… to było…dziwne.
–powiedziała Cassie.
-Uniosłaś się… parę centymetrów nad
ziemią, potem…coś błysnęło , ale to nie był taki zwykły błysk czy coś. To coś
błysnęło od ciebie. I nagle ten Carrow wyleciał w powietrze. Zatrzymał się
dopiero paręnaście metrów dalej.
Zatkało
mnie. Co ja niby zrobiłam? Nie, to było złe pytanie. JAK ja to zrobiłam???
-Ale…jak?
-To jest dopiero pytanie.
-Wszyscy to widzieli? –zapytałam
przerażona.
-No…nie wszyscy. Jak uniosłaś się w
górę to wszyscy się przestraszyli i uciekli. Carrow zabrał swojego brata i też
uciekł.
-Och mój Boże…I co teraz?
-No mam nadzieję, że to wszystko
się wyjaśni. –powiedział Brandon i pomógł mi wstać. -Mogę iść z wami do
kawiarni?
-No pewnie. –powiedziała Cassie
otrzepując mi bluzę.
-Lily! –usłyszałam głos ojca.
-O nie! –jęknęłam, bo przypomniałam
sobie, że ojciec miał mnie odebrać.–Tata miał mnie odebrać. –podbiegłam do
samochodu i powiedziałam –Tato, przepraszam, ale umówiłam się z kolegami. Mogę?
-Oczywiście. Znalazłaś nowych
przyjaciół? Bardzo się cieszę. Może gdzieś was podwieźć?
Nie, dzięki. Przejdziemy się.
Podeszłam
do moich przyjaciół i razem poszliśmy do kawiarni „ Pod różą”. Zajęliśmy stolik
przy oknie. Zamówiliśmy po coli i każdy z osobna zaczął gorączkowo rozmyślać.
Za każdym razem gdy ktoś z nas coś powiedział, to jego hipoteza stawała się
coraz bardziej nieprawdopodobna od poprzedniej.
-A może… -zaczęła Cassie, ale ja
jej przerwałam.
-Słuchaj, to nie mam sensu.
Wygadujemy głupoty.
-Dziewczyny…albo nie…to głupia
legenda…
-Mów. Przynajmniej się pośmiejemy.
-Bo widzicie…kiedyś krążyła taka legenda. Była jakaś kraina. Po
kilkunastu latach miała pojawić się królowa, a potem wydać na świat córkę.
Całej nie znam. Wiem tylko, że w niej było coś o magicznych zdolnościach.
Królowa umarła, córka nadal żyje, a jak tak córka pozna kogoś tam, to coś tam
coś.
-Hahahaha okey. Chodźmy do
biblioteki. –powiedziała Cassie. –Jest za rogiem.
No
więc zapłaciliśmy za colę i poszliśmy do biblioteki. Przy wejściu siedziała
jakaś starsza pani. Cassie szepnęła mi, że to pani Pince, bibliotekarka. Chyba
spała, bo miała zamknięte oczy i głośno chrapała. Zaczęliśmy gorączkowo
przeszukiwać półki.
-Jest!
–krzyknął Brandon. –Mam ją!
__________________________________________________________________________________________________________________
Następny rozdział :) Czekam na wasze opinie.
Rozdział bardzo mi się podoba, fajnie piszesz :) Cassie wydaje się być taka sympatyczna, ale ten Brandon mnie irytuje :p No, no, no, ale mnie zainteresowałaś tym co zrobiła Lily :d Ciekawe, co wyczytają w tej książce :d Czekam z niecierpliwością na następny rozdział! :) Zapraszam również do mnie: http://dark-paradise-in-hogwarts.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Rose.
Heej , nominuję cię do Liebster Blog Award :) Więcej szczegółów na moim blogu : http://dracoluna-4ever.blogspot.com/2013/11/liebster-blog-award.html
OdpowiedzUsuńOkej już jest jakaś akcja, bardzo się z tego cieszę :3
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że już rozkminiam o co tu chodzi ale się zaraz przekonam :3
Lecę dalej
~Bellatrix z l-p-i-s-m.blogspot.com