wtorek, 26 listopada 2013

Rozdział II

Nie mogłam wstać. Najchętniej leżałabym tak cały dzień, ale szkoła sama do mnie nie przyjdzie. Tata powiedział, żebym zjadła śniadanie, a o mnie po szkole odbierze. Zsunęłam się z łóżka i powlokłam się pod prysznic. Trochę oprzytomniałam. Ubrałam się i zjadłam śniadanie (płatki na mleku, bo nic lepszego nie miałam ochoty zrobić). Już szukałam kluczy, gdy ktoś zza okna krzyknął moje imię. Zabrałam torbę i klucze i wyszłam. Przed furtką stał Brandon. Boże, co za głupek. Po co on tu przychodzi? Ja go prawie nie znam, no ale…
-Hej! Przyszedłem po ciebie.
-Widzę. –wymamrotałam. Szybko poprawiłam sobie włosy, bo przypomniałam sobie co wczoraj mówiła Cassie.
-Ładny dom.
-Dziękuję.
-Idziemy?
-Pewnie. – Szliśmy w milczeniu, ja bałam się  cokolwiek powiedzieć.
-Nie napisałaś wczoraj. Smsa. –przerwał milczenie Brandon.
-Tak, wiem.
-W takim razie nie mam twojego numeru. To niesprawiedliwe. Puść sygnał.
         Wyjęłam  swój telefon (który jak na złość wcisnął się na dno torby) i znalazłam numer chłopaka. Nacisnęłam słuchawkę.
-Dobra, mam. Dziękuję.
         Na skrzyżowaniu ulic Magnolie Street i Castle Road stała Cassie. Najwyraźniej na mnie czekała.
-Hej. –wymamrotała i wlepiła oczy w Brandona. Jedyna rzecz, która mogła się teraz wydarzyć i która by mnie ucieszyła,  to to, żeby Cassie odwróciła wzrok.
-Hej. Dołączysz do nas? –zapytałam.
-Okey.
         No i szliśmy tak do szkoły, Brandon, Cassie i ja. Uczniowie idący ulicą dziwnie się na nas gapili. Cassie najwyraźniej zadowolona, że idzie z najpopularniejszym chłopakiem w szkole, uśmiechała się do ucha do ucha. Do szkoły weszliśmy o godzinie 745. Weszłam do szatni i szybko się przebrałam.
-Gdzie mamy geografię? –zapytałam nie mając zielonego pojęcia , w której klasie odbywają się zajęcia.
-Na drugim piętrze, klasa numer 32. –powiedział Brandon.- Chodźmy.
         Poszliśmy na drugie piętro. Pod klasą numer 32 stała już gromadka dzieciaków. Zadzwonił dzwonek i usiadłam w ławce obok Brandona. Pani Norwess (uczyła nas historii i geografii) rozpoczęła lekcję. Po dziesięciu minutach lekcji, ktoś dźgnął mnie ołówkiem w plecy.
-Auu! Co? –zapytałam, odwracając się do Cassie.
         Wcisnęła mi tylko karteczkę w dłoń i szepnęła coś swojej koleżance z ławki. Napisała: KOŃCZYMY LEKCJE O 1400. IDZIEMY OD RAZU DO KAWIARNI NA JAKIEŚ CIACHO? JA STAWIAM. CO TY NA TO?
-Ja chciałem cię dziś zaprosić na kręgle…-zaczął Brandon.- No, ale nie obrażę się jeśli pójdziesz z Cassie…
-Sorki…Ona była pierwsza… -wyjąkałam. Miałam całkowity mętlik w głowie. Od wczoraj go znam, a on już mnie zaprasza na randki? I to jeszcze najpopularniejszy chłopak w szkole.
-Okey. Ale ja jutro zaklepuję popołudnie z tobą, dobra?
-Yyy…pewnie. –otrząsnęłam się z szoku, wzięłam ołówek do ręki i na odwrocie kartki napisałam: JASNE.
         Po geografii czekał mnie angielski. Siedziałam sama, bo Brandon na angielski chodzi z grupą podstawową. Lekcja była nudna, bo tylko powtarzaliśmy wiadomości z poprzedniego roku. Wykazałam się, oczywiście.
         Minęła ostatnia lekcja. Cassie i ja wychodziliśmy już ze szkoły, gdy nagle usłyszałam czyjś krzyk. Za szkołą stało kilkudziesięciu uczniów.  Pomiędzy nimi działa się jakaś akcja. Podeszłam bliżej. Stała tam jakaś czarnowłosa, niska dziewczynka o bladej twarzy i dwóch tęgich chłopaków. Jeden ją popychał, a drugi publicznie ją wyśmiewał.
-Co to za dziewczyna? –zapytałam Cassie.
-Lea Middleton. Chodzi z nami do klasy. Siedzi naprzeciwko mnie. –powiedziała.
-Dlaczego oni jej nie pomogą?! –zapytałam oburzona, bo jeden z chłopców kopnął ją z brzuch.
-Lily, wszyscy w szkole się ich boją. To są bracia Carrowowie. Ich ojciec jest dyrektorem tej szkoły. Ma wszystkich nauczycieli w kieszeni.
-Trzeba coś w tym zrobić! –powiedziałam i ruszyłam raźnym krokiem ku braciom Carrow.
-Nie, Lily! Pożałujesz tego! –krzyknęła za mną Cassie.
-Trudno. –przepchnęłam się pomiędzy tłumem. –Ej! Wy! Zostawcie ją!
         Carrowowie rozejrzeli się po tłumie, a później jeden z nich powiedział:
-Ooo…ktoś się nam sprzeciwia. Trzeba cię nauczyć kto rządzi w tej szkole.
-No więc…my! –powiedział drugi. –Wpoimy ci to do twojej rudej mózgownicy.
         Lea zerwała się z miejsca i uciekła. Pode mną kolana się ugięły, bo chłopaki ruszyli w moją stronę.
-Teraz rozkwasimy ci tą twoją uroczą buźkę.
         Byli już o stopę ode mnie. Jeden podniósł już rękę. Pięść była kilka centymetrów przed mym nosem. Świetnie, jeden dzień w szkole i już nie żyję. Nagle poczułam jakby mi ktoś wpuścił helu do płuc. Błysnęło.
***
Otworzyłam oczy. Nade mną klęczeli Brandon i Cassie.
-No dziewczyno, co to było? –zapytał chłopak.
-Co ja…takiego zrobiłam? –wymruczałam. Strasznie bolała mnie głowa.
-Lily? Ty… to było…dziwne. –powiedziała Cassie.
-Uniosłaś się… parę centymetrów nad ziemią, potem…coś błysnęło , ale to nie był taki zwykły błysk czy coś. To coś błysnęło od ciebie. I nagle ten Carrow wyleciał w powietrze. Zatrzymał się dopiero paręnaście metrów dalej.
         Zatkało mnie. Co ja niby zrobiłam? Nie, to było złe pytanie. JAK ja to zrobiłam???
-Ale…jak?
-To jest dopiero pytanie.
-Wszyscy to widzieli? –zapytałam przerażona.
-No…nie wszyscy. Jak uniosłaś się w górę to wszyscy się przestraszyli i uciekli. Carrow zabrał swojego brata i też uciekł.
-Och mój Boże…I co teraz?
-No mam nadzieję, że to wszystko się wyjaśni. –powiedział Brandon i pomógł mi wstać. -Mogę iść z wami do kawiarni?
-No pewnie. –powiedziała Cassie otrzepując mi bluzę.
-Lily! –usłyszałam głos ojca.
-O nie! –jęknęłam, bo przypomniałam sobie, że ojciec miał mnie odebrać.–Tata miał mnie odebrać. –podbiegłam do samochodu i powiedziałam –Tato, przepraszam, ale umówiłam się z kolegami. Mogę?
-Oczywiście. Znalazłaś nowych przyjaciół? Bardzo się cieszę. Może gdzieś was podwieźć?
Nie, dzięki. Przejdziemy się.
         Podeszłam do moich przyjaciół i razem poszliśmy do kawiarni „ Pod różą”. Zajęliśmy stolik przy oknie. Zamówiliśmy po coli i każdy z osobna zaczął gorączkowo rozmyślać. Za każdym razem gdy ktoś z nas coś powiedział, to jego hipoteza stawała się coraz bardziej nieprawdopodobna od poprzedniej.
-A może… -zaczęła Cassie, ale ja jej przerwałam.
-Słuchaj, to nie mam sensu. Wygadujemy głupoty.
-Dziewczyny…albo nie…to głupia legenda…
-Mów. Przynajmniej się pośmiejemy.
-Bo widzicie…kiedyś  krążyła taka legenda. Była jakaś kraina. Po kilkunastu latach miała pojawić się królowa, a potem wydać na świat córkę. Całej nie znam. Wiem tylko, że w niej było coś o magicznych zdolnościach. Królowa umarła, córka nadal żyje, a jak tak córka pozna kogoś tam, to coś tam coś.
-Hahahaha okey. Chodźmy do biblioteki. –powiedziała Cassie. –Jest za rogiem.
         No więc zapłaciliśmy za colę i poszliśmy do biblioteki. Przy wejściu siedziała jakaś starsza pani. Cassie szepnęła mi, że to pani Pince, bibliotekarka. Chyba spała, bo miała zamknięte oczy i głośno chrapała. Zaczęliśmy gorączkowo przeszukiwać półki.

-Jest! –krzyknął Brandon. –Mam ją!
__________________________________________________________________________________________________________________
Następny rozdział :) Czekam na wasze opinie.

3 komentarze:

  1. Rozdział bardzo mi się podoba, fajnie piszesz :) Cassie wydaje się być taka sympatyczna, ale ten Brandon mnie irytuje :p No, no, no, ale mnie zainteresowałaś tym co zrobiła Lily :d Ciekawe, co wyczytają w tej książce :d Czekam z niecierpliwością na następny rozdział! :) Zapraszam również do mnie: http://dark-paradise-in-hogwarts.blogspot.com/
    Pozdrawiam, Rose.

    OdpowiedzUsuń
  2. Heej , nominuję cię do Liebster Blog Award :) Więcej szczegółów na moim blogu : http://dracoluna-4ever.blogspot.com/2013/11/liebster-blog-award.html

    OdpowiedzUsuń
  3. Okej już jest jakaś akcja, bardzo się z tego cieszę :3
    Wydaje mi się, że już rozkminiam o co tu chodzi ale się zaraz przekonam :3
    Lecę dalej
    ~Bellatrix z l-p-i-s-m.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń