poniedziałek, 9 grudnia 2013

Rozdział IV

Uwielbiam soboty. A tą szczególnie. Była piękna, jesienna pogoda. Za oknem świeciło słońce, wiał lekki wiaterek, przez którego spadały ostatnie złote liście. Miałam zamiar porządnie się wyspać, lecz popsuł mi go telefon od taty. Odebrałam go możliwie szybko- wiecie, zanim wstanę…- i usłyszałam, że do następnej soboty mam wolną chatę, bo tata pilnie wyjechał na tydzień. Super, ciekawe czy zostawił mi pieniądze? Położyłam telefon pod poduszkę i usnęłam. Około dwudziestu minut później znów zadzwonił telefon. „Nigdy więcej wibracji” –pomyślałam. Dzwoniła Cassie z prośbą, bo zwrot zeszytu z chemii-„Jasne, jasne później ci oddam”. Sięgnęłam pamięcią wstecz i doszłam do wniosku, że ja od dwóch miesięcy się porządnie nie wyspałam. Wyłączyłam telefon i nakryłam się kordłą na głowę. „Teraz będę miała święty spokój”. Nie miałam racji. Chwilę potem zadzwonił dzwonek do drzwi, a moja cierpliwość dobiegła końca.
-DO CHOLERY, CZY NAWET W SOBOTĘ NIE MOŻNA DŁUŻEJ POSPAĆ?!
         Założyłam kapcie i zeszłam na dół. Im więcej robiłam kroków, tym bardziej czułam się wykończona. Wreszcie dowlekłam się do drzwi i ujrzałam w nich Cassie. Myślałam, że mnie szlag trzaśnie. Stała uśmiechnięta do ucha do ucha i śmiało wkroczyła do środka.
-Hej. Ty jeszcze śpisz? –zdziwiła się.
-Tak, śpię…a właściwie spałam. Coś się stało?
-Nie, nic. Tak przyszłam. Ubieraj się. Zjesz śniadanie. Jest twój tata?
-Nie, nie będzie go tydzień.
-Super. Ubieraj się.
-Nie, nigdzie nie idę, nie wstaję. Idę spać.
-Taka ładna pogoda, a ty w łóżku.
-A czy to moja wina, że przez cały tydzień lało, a w sobotę wyszło słońce? Nie, więc… dobranoc! –powiedziałam i weszłam do sypialni.
         Rzuciłam się na łóżko. Nóg nie czułam. Już moje myśli wędrowały do krainy kolorowych jednorożców i wróżek, gdy ktoś włączył głośno muzykę.
-Zabiję cię!!!- krzyknęłam wyskakując z łóżka i rzuciłam się na Cassie, która wpadła na moje łóżko. Zaczęłam ją okładać poduszkami, a ona dusiła się ze śmiechu. –Co ci tak wesoło?
-Hahaha przestań, Hahaha to łaskocze!
-To nie miało łaskotać tylko boleć. –powiedziałam przestając ją bić i zerknęłam na poduszkę. W tym czasie Cassie wyrwała mi ją i zaliczyłam wypad z łóżka. Leżałam, bo ona tak się zamachnęła, że zrzuciła mnie z łóżka.
-Ops! Nie chciałam. –powiedziała chichocząc. –No, ale chyba już się obudziłaś.
Zdałam sobie sprawę, że nie chce mi się już spać. Zrezygnowana wstałam z podłogi, wzięłam jeansy i koszulkę z szafy i poszłam się ubrać. W tym czasie Cassie posprzątała cały ten bałagan.
Po kilkunastu minutach wyszłam z łazienki i skierowałam się do kuchni, by zjeść śniadanie. Zrobiłam sobie jajecznicę, bo na to właśnie miałam ochotę. Cassie usiadła sobie na kanapie przed telewizorem i włączyła telewizję.
-Obrabowano jakiś bank. –oznajmiła.
-Świetnie. Chcesz trochę soku?
-Nie, dzięki. Ten sprawdzian miał być w poniedziałek, czy w środę? Ten z fizyki.
-O fuck! –przypomniałam sobie, że pani od fizyki zapowiedziała na poniedziałek sprawdzian, a był to dział, którego za żadne skarby świata nie pojmowałam. –W poniedziałek.
-Czyli nici z twojego wylegiwania się?
-Nici. –powtórzyłam przyglądając się mojej jajecznicy.
-No cóż… odpoczniesz innym razem.
-Kiedy? Jak nie sprawdziany, to kartkówki, lub przyjaciółki, które odwiedzają mnie w sobotę o świcie.
-Nie przesadzaj. Jest już 900.
-No właśnie… 900. To jest pora, o której ja jeszcze w soboty nie kontaktuję.
         Pozmywałam i usiadłam prze telewizorem razem z Cassie. Włączyłyśmy na jakąś komedię. Po piętnastu minutach zdecydowałyśmy, że jednak się trochę pouczymy.
         Po próbie wbicia sobie do głowy kilku wzorów, zrezygnowałam, obiecując sobie w duchu, że w niedzielę się za to zabiorę. Włączyłam telefon i zauważyłam, że mam jednego SMS-a i jedno nieodebrane połączenie. Dzwonił tata. Szybko do niego oddzwoniłam. Chciał mi tylko powiedzieć, że pieniądze zostawił w komodzie. SMS-a dostałam do Brandona:

Hej.
Mogę wpaść do ciebie? Pewnie Cassie też tam jest więc posiedzimy we trójkę. Zawsze to raźniej. Czekam na odpowiedź. Pa.

Ogarnęłam wzrokiem pokój, i doszłam do wniosku, że jest w miarę czysty i mogę tu kogoś zaprosić. Odpisałam mu więc:

Hej.
Wpadaj. Lodówka pusta, więc jak coś to nic nie podjesz :D Czekam.

Wysłałam mu wiadomość i zeszłam na dół. Cassie właśnie grzebała w lodówce.
-Lily, twoja lodówka świeci pustkami wiesz? Została tylko Nutella.- Zajrzała do słoika.- Stop. Wróć. Został tylko kubek wymazany Nutellą.
-Wiem, wiem. Po południu wpadnę do sklepu i coś kupię.
         To była chyba najnudniejsza sobota. Siedziała przy stole gapiąc się na kubek od Nutelli, a Cassie łaziła w te i we wte, jakby myślała, że stanie się coś strasznego gdyby przestała chodzić.
         Pięć minut później zadzwonił dzwonek do drzwi i wszedł Brandon. Włosy postawił sobie na żel, spodnie założył czerwone i bluzę baseballówkę.
-Hej wszystkim.
-Hej. –odpowiedziałyśmy.
-Co robicie?
-Nudzimy się. –powiedziała Cassie. –Masz jakiś pomysł co by tu porobić?
-Nie. A robiłyście coś ciekawego gdy mnie nie było?
-Jeśli nie liczyć tego, że Lily chciała mnie zabić poduszką, to nie, nic ciekawego nie robiłyśmy.
-Hahaha Lily przejawia skłonności mordercze. –powiedział Brandon chichocząc.
-Tak to jest, kiedy mnie ktoś budzi w sobotni ranek. –powiedziałam.
-Dobra, już wiem czego nie robić. Okey. Mogę skorzystać z neta? Mój nawala…
-Spoko. Ja zrobię herbatę czy coś.
         Weszłam do kuchni. Wyjęłam trzy kubki postawiłam na blacie. Po długotrwałym poszukiwaniu torebek herbaty wreszcie mogłam ją podać przyjaciołom. Wyjęłam tacę i postawiłam na niej kubki. Ledwie oddaliłam się parę centymetrów od blatu, głowa cholernie zaczęła mnie boleć.
         Tak jak ostatnio miałam wizję. Tylko tym razem nie była to jakaś wieś, ale wojna. Tysiące stworzeń i ludzi walczyło ze sobą. Jedni mieli łuki, drudzy miecze a jeszcze inni walczyli gołymi rękoma. Nie widziałam ich twarzy, bo były tak jakby… rozmazane. Poczułam jakby głowa trochę przestawała boleć, gdy nagle wszystko się pogorszyło i obudziłam się.
 Leżałam twarzą do podłogi. Wokół mnie leżały rozbite kubki i rozlana herbata.
-Co się stało? –zapytała natychmiast Cassie.
- Ni…nic. –powiedziałam podnosząc się z ziemi. – Po prostu… źle się poczułam. Nic takiego.
-Na pewno? –zapytał Brandon.
-Tak, serio nic mi nie jest. Zaraz to posprzątam.
-Pomogę. –zaoferowała się Cassie.
-Ja też. –dodał Brandon.

         Uporaliśmy się szybko z tym całym bałaganem. Nie chciałam nic im mówić, co widziałam i tak dalej. Sama nie umiem wyjaśnić dlaczego, ale po prostu czułam, że jeszcze teraz nie mogę im o tym powiedzieć. 

3 komentarze:

  1. Fajnie piszesz :) Nie ma w ogóle błędów! Zapraszam też do mnie http://mattikloss.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajny rozdział, czekam na kolejny :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mało mi :c
    Chcę więcej :c
    Pisz nową notkę :c
    JUŻ :C
    -----
    ~Bellatrix z l-p-i-s-m.blogspot.com
    PS. Błagam cię wyłącz tą cholerną weryfikację czy co to tam jest bo przestanę to komentować ;_____________;

    OdpowiedzUsuń