niedziela, 29 grudnia 2013

Rozdział VI

W poniedziałek była okropna pogoda. Cały ranek padało. Wiał wiatr i chcą czy nie chcąc musiałam założyć do szkoły cieplejszą kurtkę i szalik. Nienawidzę szalików. Po prostu nienawidzę. Zrobiłam sobie trzy kanapki, bo po pierwsze nie jadłam śniadanie, a po drugie Cassie zapowiedziała, że ona chętnie by coś zjadła w szkole.
         Brandon wyszedł dwie godziny wcześniej do szkoły, bo ze swoją drużyną siatkarzy miał mieć trening. Ominęło go śniadanko.
         Gdy doszliśmy do szkoły, w szatni czekał na nas Brandon.
-Hej. Po szkole mamy trening. –powiedział do nas.
-Co? Jaki trening? –zadziwiła się Cassie.
-No… naszych mocy. –powiedział takim tonem, jakby to było oczywiste.
-Naszych mocy? My nie umiemy nad nimi kontrolować. –powiedziałam.
-Spróbuj coś przywołać. –zwrócił się do Cassie. -No na przykład –rozejrzał się- tego buta.
         Wyciągnęła rękę i skupiła się mocno na tym, aby tego buta przywołać. Nic się nie stało.
-No i co? –zapytała.- Lily ma rację. Nie umiemy nad tym kontrolować.
- To się nauczymy. Teraz spadam, mam jeszcze trening siatkarski.
         Poszłyśmy na pierwszą w tym dniu lekcję- fizyka. Starałam się nie jeść tych kanapek. Chciałam je zostawić na trening. W szkolnym sklepiku kupiłam jabłko. Oczywiście podzieliłam się nim z Cassie, bo patrzyła na mnie takim wzrokiem… Dzięki Bogu Brandona nie było, bo cały dzień grał w siatkówkę (jutro miał zawody). Jeszcze musiałabym się z nim dzielić jabłkiem i co by było? Nie miałabym co jeść.
         Po matematyce weszłam z Cassie do szatni. Brandon stał nad uchem i nas pospieszał.
-Dobra, dobra nie drzyj się! Gdzie my w ogóle idziemy?
-Do…
-Hej Brandon! –pojawiła się Lisa.
-Hej. Idziemy do…
-Wybierzesz się z nami do kina?- zapytała.
-Szlag! –mruknął pod nosem.- Nie, mam inne zajęcia. Pójdziemy do…
-Szkoda. Jakby co to dzwoń. –powiedziała i odeszła.
-CHOLERA JASNA! PÓJDZIEMY DO STARYCH MAGAZYNÓW NA SKRAJU MIASTA!!! –krzyknął zdenerwowany.
-Ciszej! –szepnęłam.
-Sorki, zdenerwowałem się.
-Pójdziemy do… pójdziemy do… pójdziemy do… -chichotała Cassie po drodze.
         Do starych magazynów droga prowadziła później przez pola.
-Ale tu mokro. –jęczałam.
-Mokro, mokro. –powiedział Brandon i otworzył drzwi. Były otwarte.
         Było ciemno. Gdy Brandon zapalił światło, trochę się rozjaśniło. Po prawej stronie stały 4 krzesła, a resztę przestrzeni zajmowały puste beczki. Wyglądało trochę ponuro. Rozległ się huk. To Cassie przewróciła jedną z beczek.
-Dobra. Zaczynamy. –powiedział Brandon.- Cassie, jak zrobiłaś to z przywołaniem ręcznika?
-No… tak jakoś… nie wiem. Po prostu wyciągnęłam rękę. O tak. –wyciągnęła prawą rękę zatrzymując ją tuż przed moim nosem.
-A powiedziałaś coś wtedy może?
-Nie…
-To jak to się mogło stać?
-Nie wiem. Ja po prostu tego potrzebowałam. Pomyślałam, że chciałabym aby ten ręcznik znalazł się w mojej dłoni i …
-To jest to! –krzyknęłam. – Ona musi tego chcieć! Potrzebować!
-No tak, Lily! Jesteś genialna! –powiedział i pocałował mnie w czoło.
         Nie wyglądał tą sytuacją zmieszany. Pobiegł po beczki. Ja natomiast spłonęłam rumieńcem i spojrzałam na Cassie. Uśmiechała się z wyższością, a potem jej mina przybrała postać zwrotu „a nie mówiłam?”. Posłałam jej zabójcze spojrzenie.  Po chwili pojawił się Brandon z jedną małą beczką.
-Posłuchaj Cassie. Będziesz musiała przywołać myślami te beczkę. Po prostu zapragnij by znalazła się w twojej dłoń. Chciej tego!
-Okey, okey. Postaram się. –Cassie mocno zacisnęła oczy i wyciągnęła rękę. Brandon przypatrywał się jej uważnie. Ja zerkałam raz na beczkę, a raz na moją przyjaciółkę. Nic się nie działo. –Cholera. –mruknęła Cassie otwierając oczy.
-Spokojnie. Jeszcze raz.
         Cassie ponownie zamknęła oczy. Tym razem pomyślała na głos:
-Chcę, by ta beczka znalazła się w moich dłoniach! –zdając sobie sprawę z tego, że nic się nie dzieje, spróbowała jeszcze raz- Chcę, by ta beczka znalazła się w moich dłoniach! Chcę, by ta beczka znalazła się w moich dłoniach! Chcę, by ta beczka znalazła się w moich dłoniach! Chcę…chcę… chcę…
-Stop.
-Wiem, jestem beznadziejna. –oświadczyła.
-Nie, nie jesteś. Musisz tylko ćwiczyć. –Brandon miał anielską cierpliwość.- To ty może odpocznij, a ja zajmę się Lily. Lily, pozwól.
         Podeszłam niepewnie.
-Ja spróbuję cię zaatakować, a ty mnie odepchnij. Tylko nie używaj rąk!
-Dobra.
         Moje próby były tak samo bezowocne jak Cassie. Nie mam zielonego pojęcia jak mi się to wcześniej udało. Nie wiem. Kiedy  atakował mnie Brandon, wiedziałam, że nic mi nie zrobi, a przy braciach Carrow czułam, że znalazłam się w prawdziwym niebezpieczeństwie. Tak! To jest to! Muszę wiedzieć, że coś mi grozi! Ale jak mam to poczuć przy Brandonie? To jest niemożliwe.
-Taaak! Udało się! Lily! Brandon! Udało mi się!!! –dobiegł nas krzyk Cassie.
         Oboje do niej podeszliśmy. Trzymała w ręku beczkę. Najprawdopodobniej użyła mocy. Brandon popatrzył najpierw na beczkę, potem w miejsce gdzie ona stała, a później na Cassie.
-Udało ci się?
-Tak! –powiedziała rozpromieniona.
-Jesteś świetna! Jak to zrobiłaś? –zapytałam.
-No… pomyślałam, że jeśli to nie znajdzie się w moim ręku to moje życie może być narażone na niebezpieczeństwo. Może mi się coś stać, lub wam. I wtedy poczułam, że beczka ląduje  w mojej ręce!
-Gratuluję! –uścisnęłam Cassie, ale Brandon tylko patrzył się osłupiały.- A tobie co się stało?
-Ja… cieszę się. –naglę promiennie się uśmiechnął. Podbiegł do nas i obie nas uścisnął jednocześnie. –Cassie zrób to dla mnie i spróbuj jeszcze raz, ale na większej beczce.
         Cassie rozejrzała się i zacisnęła powieki. Z wysiłku zrobiła się czerwona na twarzy. Już myślałam, że jej się nie uda, gdy już ku nam szybowała ogromna beczka.
-Uuu… chyba im większy przedmiot, tym jest mi ciężej. –oznajmiła.
-Świetnie się spisałaś! Genialnie! –powiedział i poklepał ją po plecach.
-A tobie jak idzie Lily? –zapytała mnie.
-Marnie. Zdałam sobie sprawę, że wcale się nie boję, bo wiem, że Brandon mi nic nie zrobi. Dlatego właśnie mi się nie udaje.
         Nagle ktoś złapał mnie od tyłu. Z początku sparaliżowało mnie ze strachu, ale potem poczułam wewnętrzną siłę i mojego oprawcę odrzuciło do tyłu.
-Auu!
-Lily! –wrzasnęła Cassie. –Gdzie Brandon???
-Tu jestem…-doszedł nas jego głos. Leżał tam, gdzie przed chwilą leżał mój oprawca.
-Co ci…
-To twoja sprawka. –zaśmiał się i już był obok nas. –Użyłaś mocy.
-Ale nie wobec ciebie…
-Właśnie, że wobec mnie. Nie zauważyłaś jak zniknąłem? Podszedłem od tyłu i objąłem cię. Ty się wystraszyłaś i łup! Już mnie nie ma! –zaśmiał się. –Dalej się mnie nie boisz?

-Ani trochę. –powiedziałam. Nagle poczuła w sobie jakąś pewność siebie, szczęście, że udało mi się!
______________________________________________________________________________________________________________________
Wiecie, to zbytnio też nie ma sensu, bo 1 osoba to  tylko komentuje. Chyba przestanę pisać ;c

7 komentarzy:

  1. Nie przestawaj!!!
    Uwielbiam Twojw opowiadanie!
    Wiem, że smutno jak nikt nie komentuje, bo mojeg nikt nie komentuje, ale pisz dalej proszę Cię.
    Pozdrawiam, Tonks

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie waż się przestawać! Piszesz świetnie!

    OdpowiedzUsuń
  3. Pisz dalej ! Świetne opowiadanie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Pisz dalej ! Świetne opowiadanie :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Pisz dalej ! Świetne opowiadanie :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Pisz dalej ! Świetne opowiadanie :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie przestawaj pisać! Super opowiadanie, wprawdzie na początku zobaczyłam imię Lily i od razu mój mózg "Harry Potter", później ci bracia - "Harry Potter" :D Czekam na następny <3

    OdpowiedzUsuń